Parę minut przed 7 dostaliśmy info, że Spinacze są już na miejscu i jeszcze dosypiają na parkingu po nocnej jeździe. Nie czekając ani chwili dłużej, zebraliśmy się jak najszybciej i wyruszyliśmy do Niebieskich.
Dojazd zajął nam niecałe 30 minut. Miejscem spotkania był parking przy kolejce. Nie mogliśmy się już doczekać naszego spotkania…

Zrobiliśmy szybką przesiadkę do jednego auta i wyruszyliśmy dalej – jakieś 8 km do góry drogą szutrową.
Jak zwykle było dużo śmiechu i zabawy 😊 nie sposób się nudzić!
Po około 20 minutach dotarliśmy do kolejnego parkingu. Pogoda nie była najlepsza. Dużo chmur, zero słońca i chłód. Pomimo tego wyruszyliśmy przed siebie. Mieliśmy do pokonania aż 15 minut drogi 😊

Ogólnie rzecz biorąc, ferrata jest jednym wielkim trawersem i wbrew pozorom, wymaga dobrej kondycji i siły w rękach, gdyż to głównie na nich polegamy.
Ferrata przywitała nas eleganckim trawersem, wycenionym na B, w nielufiastym terenie. Po zejściu z trawersiku, rozpoczęła się krótka leśna ścieżka. Potem kolejny trawers A i B. W końcu doszliśmy do trawersu C – i tutaj zaczęła się pierwsza walka 😉 słabo naciągnięta lina i metalowe klamry dały nieco popalić. Jak się okazało, to był dopiero początek…






Po trawersie „trzeciej” skały, można było opuścić ferratę, kierując się leśną ścieżynką do góry.
Kolejny blok skalny i kolejne trudności. Wycena B/C nieadekwatna do tego co tam było.
Po przejściu tego odcinka zobaczyliśmy przed sobą most, składający się z dwóch lin: jedna na dole, druga na górze. Ten fragment dał nam sporo zabawy. Liny dość dobrze naciągnięte, w związku z czym z łatwością można było się po nim poruszać (każdy z nas ma sesję zdjęciową).


Tuż za mostem, jest zejście nr 2, z wyceną B/C i B (połowa ferraty). Jak się okazało potem, prawdziwe wyzwanie było dopiero przed nami.
Początkowo, tradycyjnie trawersik z wyceną B i B/C zmienił się w delikatne podejście do góry (C). Doszliśmy w ten sposób do punktu kluczowego – E i F. Ogromny okap, przewieszka i lufa!


Damska część stwierdziła, że to jeszcze nie ten moment 😊 i postanowiłyśmy zrobić obejście.
Pionowo do góry odcinkiem C/D i trawersem (to już nie był trawersik tylko TRAWERS i to konkretny). W zasadzie to tylko trzy odcinki: C, D i C, ale dały nam tak popalić, że chyba każdy miał dość po ich przejściu. Okropnie siłowe odcinki. Czuliśmy jak ręce puchną. W dodatku było kilka takich miejsc, gdzie trzeba było się przepinać i równocześnie utrzymać na rękach, gdyż nie było miejsca na nogi. Dramaturgii dodawał fakt, że z liny był niezły banan – dzięki niemu, trzeba było znacznie bardziej się wysilać i utrzymywać na rękach, bo nie było szans aby gdziekolwiek postawić nogi. Na tym etapie nie było szans na zrobienie jakiegokolwiek zdjęcia.
Dopiero po dotarciu do „bezpiecznego miejsca” wyciągnęliśmy telefony i zaczęliśmy robić zdjęcia Dzikowi, który rozpoczął swoje zmagania na odcinku E i F.


Wyglądało to strasznie z tej perspektywy. Totalna przewieszka – wejście możliwe tylko i wyłącznie za pomocą rąk…
Po pokonaniu tegoż wyczerpującego odcinka, doszliśmy do kolejnego mostu (B). Tym razem zrobionego z drewnianych stopni i jednej górnej liny. Nie przysporzył on większych trudności, niemniej jednak, był to doskonały test na równowagę.



Kolejną częścią ferraty był uwaga(!)….TRAWERS (C). Każdy z nas dostał już na nim malej głupawki.

W końcu dotarliśmy do miejsca (A), gdzie można było zejść z ferraty przechodząc do góry kilka metrów. Zatrzymaliśmy się tam na moment by zebrać siły przed ostatnim odcinkiem prowadzącym pionowo do góry C/D i C.

Krótki ale konkretny fragment, doprowadził nas na górę, tuż do samego tarasu widokowego. Niestety nie było za bardzo widoczności ale i tak byliśmy ogromnie zadowoleni z przejścia fajną aczkolwiek dającą popalić ferratą. Dojście do parkingu zajęło nam jakieś 15 minut.




Kolejnym punktem wycieczki był przejazd do Vordenberg (60 km) na kotleta 🙂
Niestety, ale podczas konsumpcji, zaczęło dość mocno padać. Pomimo tego, z nadzieją ruszyliśmy głębiej w Hochschwab (40 km).
Chcieliśmy przejść tego dnia jeszcze jedną ferratę, ale niestety okazało się że jest zamknięta dla turystów. Nie znaleźliśmy nawet noclegu w pobliskim miasteczku, dlatego zmieniliśmy całkowicie nasz plan i wróciliśmy w rejon Rax.

