Pogoda wymarzona. Na parkingu na Siwej Polanie jesteśmy o 7 i od razu wyruszamy Doliną Chochołowską ze świadomością przebycia prawie 8 km.
W schronisku jesteśmy o 8:30, godzinna pauza i idziemy dalej zielonym szlakiem w stronę Wołowca (2064 m n.p.m.). Trasa ta dała trochę popalić, gdyż tylko niewielki odcinek szlaku biegnie lasem a pozostała część jest „odkryta” i podczas dużego nasłonecznienia i wysokiej temperatury daje ostro popalić.
Na Przełęczy pod Wołowcem jesteśmy o 11:15. Widoki z stamtąd są piękne. Widać całą „orlą perć” Tatr Zachodnich i Smutną Dolinę wraz z Rohackimi jeziorami.
Po jakimś czasie postanowiliśmy wyruszyć dalej.
Plan był taki, że dojdziemy do Rohacza Płaczliwego i będziemy się wracać tą samą drogą (ewentualnie potem przez Grzesia).
Przed wejściem na Rohacze miałam malutką wątpliwość (tym bardziej, że widziałam dzień wcześniej zdjęcia z „konia”), czy dam radę poradzić sobie ze swoim już coraz to mniejszym lękiem.
Uważam jednak, że wątpliwości i lekki strach zawsze powinny być, bo góry to nie spacer doliną.
No to w drogę!
Chłopaki podreptali wcześniej, a my powolutku za nimi. Przeszłyśmy kilka miejsc, gdzie bez pomocy rąk nie dałoby się wdrapać i w końcu pojawił się ON. Słynny „rohacki koń”. No i po raz kolejny okazuje się, że zdjęcia nie oddają rzeczywistości. Owszem, przepaść jest spora i trzeba pewnie stawać kroki, ale są łańcuchy, które naprawdę dają duże poczucie pewności. Piszę to oczywiście ze swojego punktu widzenia, a każda osoba ten punkt ma inny!
Dalsza część trasy – do szczytu, także przebiegała bez problemowo a widoki były cudowne.
Na szczycie Rohacza Płaczliwego było zaledwie kilka osób – nie to, co po Polskiej stronie.
Zatrzymaliśmy się na chwilę by spojrzeć na mapę i stwierdziliśmy, że zmieniamy trasę. Postanowiliśmy iść dalej przez Rohacza Ostrego, w stronę Smutnej Przełęczy, następnie dojść do Tatliakovej chaty i przejść przez Rakoń na Polską stronę, następnie na Grzesia i w końcu do schroniska na Polanie Chochołowskiej i do auta. Plan bardzo ambitny…
Nie mogliśmy już marnować czasu, bo przed nami było jeszcze 20 km i jakieś 9 godzin marszu.
Rohacz Płaczliwy został odwiedzony o 13:15, następnie było Smutne sedlo i o 17:00 zawitaliśmy w chacie Tatliakovej. Przejście „granią Rohaczy”, jest przyjemne, a dla tych co mają lęki wysokości bądź przestrzeni, jest wydreptany szlak, dzięki któremu można ominąć niektóre trudniejsze odcinki graniowe i iść bokiem (dla jasności, konia nie da się ominąć).
Spełniliśmy swoją zachciankę i wypiliśmy po coli. Nie było czasu na dłuższą przerwę, bo przed nami był jeszcze spory kawał drogi. Nie mieliśmy oczywiście innego wyjścia, więc tak czy siak trzeba było iść.
Kryzys spotkał mnie przy podejściu zielonym szlakiem do Sedla Zabrat (przed Rakoniem). Słońce zaczęło strasznie prażyć, wiatr przestał wiać i nie było żadnego cienia, by móc choć na chwilę zrobić odpoczynek.
Widoki z tego podejścia były fantastyczne. Grań Rohaczy, Trzy Kopy, Banówka i inne szczyty z innej perspektywy.
W zasadzie dość szybko dotarliśmy do Rakonia. Pomimo zmęczenia, zajęło nam to godzinę i 15 minut.
Grzesia odwiedziliśmy 45 minut później. Od tego momentu, droga do schroniska strasznie się dłużyła. Panowie postanowili biec do schroniska, by zdążyć zamówić cokolwiek ciepłego do zjedzenia a my szłyśmy spokojnym tempem, aż o 20:20 dotarłyśmy do przedostatniego celu dnia dzisiejszego.
30 minut później wkroczyliśmy w najnudniejszy etap wycieczki – przejście do samochodu Doliną Chochołowską. Tu nie ma już o czym pisać, bo nic nie było ciekawego a potem już zrobiło się kompletnie ciemno i nie było nic widać.
Na parkinu cali i szczęśliwi zjawiliśmy się o 22:15.
Cała trasa miała długość 33,5 km i przejście jej z odpoczynkami zajęło nam 15 godzin.