Kolejny dzień, kolejne wyzwanie. Tym razem start z Doliny Hollental (schronisko Weichtalhaus) i ferrata Alpenvereinssteig, wyceniana na B. Nie jest to trudna trasa, ale urozmaicona.
Początkowo idzie się leśną łagodną ścieżką aż dochodzi do schodów. Można się na nich zasapać! Następnie, przechodzi się kawałek płasko po czym w lewo, by piąć się coraz wyżej.
W pewnym momencie coś zaczęło nam się nie zgadzać. Sprawdziliśmy ponownie przewodnik i wspólnie zadecydowaliśmy że wracamy, bo coś poszło nie tak…
Po zejściu ze schodów, postanowiliśmy zapytać się napotkanych turystów czy dobrze idziemy i okazało się że NIE!
Więc dawaaaj spowrotem. Znowu po tych nieszczęsnych schodach i dalej przez las. Byliśmy już dość zmęczeni a tu trzeba było piąć się coraz wyżej i wyżej, aż do początku ferraty Alpenvereinssteig.
W końcu pojawiła się na horyzoncie tabliczka! Pełni entuzjazmu nadaliśmy znowu tempa.
Naszym oczom ukazały się przepaściaste, wygięte drabiny. Muszę przyznać że nie wyglądało to na „pierwszy rzut oka” rewelacyjnie. Odpoczęliśmy jakąś chwilkę i wyruszyliśmy dalej. Dziwne uczucie, gdy wchodzi się po tak wyrzywionych, zawieszonych nad przepaścią drabinach, które swoje lata świetności mają już za sobą…trzeba po prostu starać się nie myśleć o tym, że coś może się wydarzyć i podążać przed siebie.
Po przejściu 5 drabin, weszliśmy na ścieżkę, która prowadziła ostro w górę. Praktycznie, cały czas towarzyszyły nam piękne widoki.
Zakosami szliśmy ostro do góry, po czym prosto pod ścianę skalną. Następnie przejście płasko żlebem i po śniegu by znowu piąć się do góry i nabierać wysokości.
Po dłuższym czasie, dotarliśmy do „czarciej łaźni”. Trafił się nam niewielki prysznic.
Następnie przeszliśmy tuż pod ścianą skalną po stopniach do kolejnej drabiny. U jej wylotu znajduje się skrzynka. Wpis obowiązkowy!
Kolejny etapem było dojście do punktu widokowego – piękne miejsce z widokiem na dolinę Hollental. Obowiązkowo, kilka zdjęć i przejście dalej. Tym razem w lewą stronę, wzdłuż liny. Obeszliśmy górę, po czym znowu przeszliśmy na prawą stronę. I tak parę razy aż zobaczyliśmy końcówkę ciężkiej drogi. Doszliśmy do tarasu widokowego, gdzie napotykamy dużą ilość ludzi. Jak się potem okazało, na górę prowadzi kolejka.
Po przejściu dalej, poczuliśmy się jak w naszych pięknych Karkonoszach! Płaska góra, łąki, i dookoła wspaniałe widoki.
Postanowiliśmy dojść do schroniska Ottohause. Tam kilka chwil odpoczynku i droga powrotna. Niestety, ale bardzo się dłużyła. Ponad 2-godzinne początkowo łagodne zejście po topniejącym śniegu, a potem dość stromo po metalowych drabinkach.
W pewnym momencie, szlak zmienił swój kolor z niebieskiego na czerwony – po prostu został przemalowany. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do doskonałego oznakowania, dlatego trzeba bardzo uważać, żeby się nie zgubić.