Pobudka o 4 rano, wyjazd 5. Na parkingu w Kuźnicach byłyśmy o 7:30 a przy kasie przy wejściu do Parku o 8.
Zaczęłyśmy iść niebieskim szlakiem w stronę Przełęczy między Kopami. W lesie nie było jeszcze czuć upału, ale po jego opuszczeniu już tak. Na niebie nie było ani jednej chmurki w przeciwieństwie do ilości ludzi – niestety. Krzyki, hałasy, nie zważanie na innych…coraz bardziej irytujące zachowanie „turystów”.
Ale cóż…idziemy dalej.
Przed nami zaczęły ukazywać się piękne masywy górskie.
Widoczność nie była idealna ze względu na palące słońce ale i tak samo bycie tam, sprawia wiele radości i przyjemności.
Po przejściu przez Przełęcz między Kopami, przeszłyśmy w stronę schroniska w Murowańcu. Widoki z tej okolicy są fantastyczne i nigdy się nie nudzą, szczególnie jak kwitną te piękne (nie wiem jak się nazywają) różowe kwiatuszki.
Zatrzymałyśmy się na dłuższą chwilę przy schronisku by zjeść co nie co, po czym wyruszyłyśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Tam ludzi było bardzo dużo. Miałyśmy nadzieję, że wyżej będzie ich trochę mniej ale niestety, nic z tego. Znad Stawu wyruszyłyśmy czarnym szlakiem na Karb. Widoki robiły się coraz piękniejsze.
Ogromnie zaskoczył mnie obraz Czarnego Stawu Gąsienicowego, który zmienił swój kolor na zielony. Wyglądało to fenomenalnie. Z każdą naszą wędrówką, góry odkrywają przede mną coś nowego.
Po bliżej nieokreślonym czasie dotarłyśmy na Karb. Pięknie to wszystko wglądało. Soczysta zieleń, błękitne bezchmurne niebo…tylko szkoda, że tłocznie. Kościelec prezentował się znakomicie i zrobił na mnie duże wrażenie. Z pewnością będzie on do zdobycia w najbliższym czasie.
Po zastanowieniu się, doszłyśmy do wniosku że idziemy dalej – nie jak pierwotnie zakładałyśmy że zejdziemy z Karbu i wyruszymy już w stronę Murowańca i do Kuźnic na parking. Poszłyśmy szlakiem żółtym na Liliowe.
Przy kolejnym podejściu dało nam trochę popalić to nasze Słoneczko… W końcu zmęczone ale szczęśliwe obcowaniem z górami doszłyśmy na górę. Było cudownie – piękny widok na słowacką i zachodnią część Tatr. W oddali odosobniony Krywań…(uwzględniony w kolejnych wyprawach).
Dalej, przeszłyśmy szlakiem czerwonym do Kasprowego Wierchu. Tutaj szlak prowadził po prostym. A na Kasprowym…masakra! „Ludź na ludziu”, pełen „lans” – makijaże, fryzury, modne ciuchy… Aż się nieprzyjemnie robiło. Szkoda, że tak to wszystko zaczyna wyglądać. Że góry stają się miejscem komercyjnym, gdzie właściciele nabijają sobie kosmiczne pieniądze a dobro przyrody stawiają na podrzędnym miejscu. Najgorszy jest brak kultury wśród tych ludzi, picie w takich miejscach i dotlenianie się na tej wysokości (palenie!).
Ale przejdę do konkretów. Z Kasprowego zeszłyśmy zielonym szlakiem aż do Kuźnic. Zejście jak zejście. Nic ciekawego 😦
Oczywiście po drodze awaria kolana…ale to nic. Nie ma narzekania.
Nasza trasa miała wynosić 14 km jednakże z nieznanych nam przyczyn, wydłużyła się do 23 km 🙂
Wszystko super, poza ilością ludzi…ale tak już chyba musi być.