Tym razem wyruszyłyśmy wcześniej, już bo o 4 rano – dla niektórych to jeszcze noc 😉
Do pokonania miałyśmy jakieś 160 km. Na miejscu (Stary Smokoviec) zameldowałyśmy się o 7:20 i od razu wyruszyłyśmy przed siebie.
W sumie to nie wiem jak to się stało, ale pomyliłyśmy szlaki i tym samym wydłużyłyśmy sobie trochę drogę. Zamiast od początku iść niebieskim szlakiem, poszłyśmy zielonym wzdłuż kolejki (Hrebienok) a następnie czerwonym, by dojść do właściwego – niebieskiego szlaku. Ta opcja jest o 3,5 km dłuższa, jednak nie czuje się tej odległości, gdyż droga prowadzi po równym terenie – polecam wybrać taki wariant dla małego urozmaicenia 🙂
Miś w Hrebienoku
Kawałek czerwonego szlaku od Hrebenok’a aż do rozejścia szlaków Pod Slavkovskym stitom, prowadzi „odkrytą”, bardzo przyjemną dla naszych nóg ścieżką.
Od rozejścia szlaków, zaczynamy wchodzić w las i pojawiają się przewyższenia, które będą nam towarzyszyć aż do samego końca. Będą one tylko zwiększać swoje nachylenie.
Pogoda dopisywała…przynajmniej tak się nam wydawało.
Po średnio interesującej wędrówce przez las, dochodzimy do pierwszego punktu widokowego.
Oczom ukazuje się doniosła Łomnica (2634 m n.p.m.) oraz sąsiadujące z nią szczyty takie jak: Łomnicka Baszta (Lomnicka veza 2215 m n.p.m.), Łomnicka Przełęcz (Lomnicke sedlo 2159 m n.p.m.).
W dole widzimy Dolinę Staroleśną (Veľká Studená dolina).
Od tego miejsca, cały czas towarzyszą nam wspaniałe widoki.
Szlak prowadzi po dużych kamieniach.
Jest to coś niesamowitego, jak pogoda bywa w górach zmienna…ciągu kilku sekund potrafi się zmienić, że w rezultacie nie widać nic.
W pewnym momencie pojawiło się widmo…
Widmo Brockenu, to dość rzadkie zjawisko optyczne, polegające na zaobserwowaniu własnego cienia na chmurze znajdującej się poniżej obserwatora. Zjawisko to najczęściej można zobaczyć w wysokich partiach gór w warunkach, gdy obserwator znajduje się na linii pomiędzy słońcem a mgłą. Istnieje przesąd mówiący, że człowiek, który zobaczył widmo Brockenu, umrze w górach. Ujrzenie zjawiska po raz trzeci „odczynia urok”, co więcej – szczęśliwiec może się czuć w górach bezpieczny po wsze czasy. Na szczęście, nas chyba ten urok nie dotyczy, ponieważ widmo towarzyszyło nam co chwilę…w zasadzie, to do końca nie wiem jak to zinterpretować, bo widziałyśmy je tego dnia w nieokreślonej ilości. Pojawiało się i znikało co chwilę.
Chmury i mgła przesłoniły całkowicie wszystko. Zaczęły pojawiać się obawy, czy na szczycie zobaczymy cokolwiek.
Cóż…trzeba było iść dalej. Pełne obaw i wizji (zaraz przypomniał się nam ubiegłotygodniowy Krywań) nie poddawałyśmy się i podążałyśmy przed siebie.
Po jakimś dłuższym nieokreślonym czasie, dotarłyśmy we mgle na szczyt. I zaczęło się polowanie na widoki.
Pogoda tak szybko się zmieniała, że niejednokrotnie nie udawało się zrobić nawet zdjęcia.
Na samym szczycie było bardzo zimno. Pomyśleć, że jeszcze kilka chwil temu szłam w samej koszulce bez bluzy i kurtki a tu nagle rękawice, czapka i inne wspomagacze. Uroki gór 🙂
Po upolowaniu widoków w oknie pogodowym i zrobieniu zdjęć, trzeba było się zbierać w dół. Wtedy zawsze towarzyszy smutek, że trzeba już wracać (chwilo trwaj!!!).
Poniżej jeszcze kilka zdjęć z drogi powrotnej.
I na koniec, tradycyjnie krótkie podsumowanie wraz z moją oceną szlaku:
Trasa nie jest długa jeśli chodzi o ilość kilometrów, jednak z uwagi na to że przez cały czas pniemy się w górę (start z 1023 m n.p.m., meta 2452 m n.p.m. co daje ponad 1400 m pokonania przewyższenia) sprawia, że staje się dość długa czasowo a najbardziej daje w kość zejście (praktycznie zero odcinków w „płaskim” terenie).
Długość trasy w kilometrach | ok. 15 km |
Czas przejścia z odpoczynkami | ok. 10 godzin |
Przewyższenia w metrach | ok. 1400 |
Łańcuchy, klamry | brak i nie są potrzebne |
Przepaście | brak |
Przejście granią | brak |
Jeśli chodzi o trudność – nie ma żadnych elementów, gdzie przydadzą się ręce do pomocy (Krywań był trudniejszy) i nie ma także momentów gdzie idziemy obok przepaści, także polecam każdemu kto ma cierpliwość w dążeniu do celu.