Z racji tego, że pogoda totalnie pokrzyżowała nam plany i nie pozwoliła zdobyć lodowca, musieliśmy się przemieścić na wschód. Noc spędziliśmy na postoju przy autostradzie nieopodal naszego celu na kolejny dzień. Wyszło na to, że cały dzień poświęciliśmy na dojazd.

Pobudka nastąpiła o 6 rano. Jakąś godzinę trwało, zanim udało nam się ogarnąć i wyruszyć w stronę Hohe Wand.

Dojście do ferraty zajęło nam jakieś 40 minut bardzo wolnym tempem. Chyba każdy z nas chciał, aby ten dzień trwał jak najdłużej, bo gdzieś z tyłu głowy chodziła za nami myśl, że dzisiaj wracamy do Polski…
Ferrata przywitała nas dość łatwym odcinkiem B, który następnie przechodził we fragment C aż do C/D.






Kolejnym fragmentem był przyjemny trawersik z lufą pod nogami. Następnym etapem był mostek. Cóż tu pisać o nim…chwiejny, z jedną liną u góry, doskonały do ćwiczenia równowagi 😉





Po pokonaniu mostku, doszliśmy do delikatnie wykręconej, metalowej drabinki.




Po przejściu tego odcinka, postanowiliśmy na moment przysiąść na ławeczce i podziwiać cudne widoki i już zacząć planować kolejny wypad.



Pozostały nam tylko do pokonania odcinki C/D i C, które prowadziły prosto, do góry. Trzeba było użyć na nich odrobinę siły rąk, by móc podciągać się do góry. Nie jest jest to jednak jakiś bardzo trudny fragment. Minusem ferraty jest to, że skały są dość mocno wyślizgane a to z powodu częstego uczęszczania tą trasą turystów.

Po dotarciu pod schronisko Hubertushaus , zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i cóż…trzeba było schodzić na dół mini-ferratą Wagnersteig (wycena A).