Tym razem postanowiliśmy jechać wcześniej, bo o 4:00 – i udało się to zrobić.
W Brzezinach byliśmy o 6:15, a gotowi do drogi o 6:30.
Muszę przyznać, że czarny szlak w stronę Psiej Trawki bardzo mile nas zaskoczył. Nie trzeba było użyć raków, a wędrówka szlakiem odbyła się po bardzo równym jak na tatrzańskie warunki terenie – minimalne wzniesienia spowodowały że do Murowańca dotarliśmy już o 8:00 i ponadto nie czuliśmy żadnego zmęczenia.
Pogoda dopisywała – bezchmurne niebo, pięknie wychodzące Słońce i zero wiatru.
Przy schronisku, zatrzymaliśmy się by coś zjeść i założyć raki – czynności której nie cierpię robić… Spotkaliśmy tam nawet pięknego, brązowego psiaka – owczarka belgijskiego (Malinois).
O 8:30 postanowiliśmy iść w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Jak na stosunkowo wczesną godzinę, na szlakach było już sporo ludzi, którzy głównie (na nasze szczęście) dreptali w stronę Kasprowego Wierchu.
Odcinek do Stawu Gąsienicowego przebiegał bezproblemowo i przyjemnie z wyjątkiem ostatniego etapu, którego nie lubię – samego podejścia pod Staw.
Spora grupa turystów szła zimowym szlakiem na Karb/Kościelec, a jeszcze większa, do której zaliczaliśmy się także MY – przez Staw Gąsienicowy. Jak zwykle czułam lęk i obawy, że za moment będę pływać…choć lód miał grubość powyżej 60 cm (przy brzegu było tąpnięcie i widoczna grubość warstwy lodu).
Po przejściu przez staw, zaczęliśmy się zastanawiać który szlak wybrać: czy iść w stronę Zawratu i potem przy Zmarzłym Stawie odbić w lewo, czy też od razu za Stawem iść pod górę.
Po krótkim namyśle, postanowiliśmy iść „za tłumem” w stronę żółtego szlaku, prowadzącego na Skrajny Granat (początkowo mieliśmy zamiar dojść do Zadniego, ale złożyło się inaczej).
Zimowy szlak nieco odbiega od oznaczonego – przeszliśmy przez cały Staw Gąsienicowy, po czym odbiliśmy w lewo, ostro pod górę. I tak już zostało przez jakieś 1,5 godziny.
Śnieg był dość dobrze związany z podłożem i w zasadzie nie zapadał się pod moim ciężarem. Do połowy, było kilka delikatnie wydeptanych „ścieżek”.
Co chwilę odwracaliśmy się za siebie by oglądać widoki i coraz mniejszych ludzi, którzy przechodzili przez Staw. Ich ilość zwiększała się, jednak większość z nich szła na Przełęcz Zawrat.
Im wyżej, tym nachylenie stawało się większe ale nie było potrzeby wchodzenia na czworakach 😉 tylko kije były bardzo przydatne (nie wspomnę oczywiście o rakach, bo bez tego nie dałoby się nigdzie dojść).
Gdzieś w odległości 1/3 od szczytu, była już tylko jedna przetarta droga a raczej coś na wzór schodków.
Po drodze minęliśmy dwie grupy schodzące oraz na górze jedną, która już też zbierała się z powrotem. Szczyt mieliśmy dla siebie jednak nie pozostaliśmy tam na długo, bo ujemna temperatura zaczęła być dość mocno odczuwalna.
Kilka zdjęć na górze i powrót, to czego obawialiśmy się trochę. Jak się potem okazało, nie było czego. Wyciągnęliśmy jeszcze czekany, przytwierdziliśmy kije i wioooo na dół.
Postanowiliśmy zacząć zjazd.
Muszę przyznać, że było odlotowo! Dawno się tak nie ubawiliśmy.
Tym sposobem zaoszczędziliśmy jakieś 30 minut i w schronisku byliśmy już parę minut po 13.
Przy Stawie Gąsienicowym było coraz więcej ludzi a przy Murowańcu, jeszcze więcej. Skuszę się o stwierdzenie, że było tłoczno. Na szczęście udało się nam zdobyć miejsce siedzące w środku. Zjadłam pomidorową i przyznaję, że dorównuje tej ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Pyszna!
O 14 postanowiliśmy się zbierać na dół. Szło się wyśmienicie, nawet droga nam się nie dłużyła. Przy samochodzie byliśmy o 15:30.
Wyjazd jak zwykle udany w 100%, nowe doświadczenia – zjazd na tyłku z prawie samego szczytu 🙂
Podejście wymagające dobrej a nawet bardzo kondycji, gdyż na odcinku 1,3 km wzbijamy się aż 570 m do góry, więc przewyższenie spore jak na takim krótkim odcinku.
Widokowo to cudowna trasa. Mówią, że szlak z Brzezin nie jest ciekawy – ja się z tym nie zgadzam, jak dla mnie jest bardzo fajny a przede wszystkim lekki i doskonale nadaje się w momencie, jeśli mamy zaplanowaną dalszą trasę.