W niedzielę, punkt 3:30 dojechaliśmy do parkingu w Brzezinach. Dziku czekał już na nas. Wypakowaliśmy sprzęt i o 3:45 ruszyliśmy w drogę w stronę Murowańca. Nic ciekawego nas nie spotkało oprócz tego, że zadaliśmy niezłego tempa pomimo obciążenia. Nie robiliśmy żadnego odpoczynku, gdyż po prostu się nie dało przez inwazję komarów i takich tam innych owadów. W sumie, przejście do schroniska zajęło nam jakąś 1 godzinę i 40 minut. Stołówka nie była jeszcze czynna, dlatego na chwilę usiedliśmy na ławeczce na zewnątrz by odpocząć i po kilku minutach postanowiliśmy iść dalej, w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Dotarliśmy tam o godzinie 6:20. Według informacji znalezionych w internecie, należało iść w stronę Przełęczy Zawrat a konkretnie do Zmarzłego Stawu i tam skręcić w widoczną ścieżkę w prawo. I tak też zrobiliśmy. Doszliśmy do Stawu ale nie widzieliśmy ani ścieżki w prawo ani żadnej „charakterystycznej składy”, za którą należało skręcić (w końcu skały były wszędzie i każda wydawała się charakterystyczna)…
Po chwili zastanowienia, poszliśmy wyżej, w stronę Przełęczy. Po prawej stronie doskonale widoczna była ściana Zadniego Kościelca, wobec czego postanowiliśmy zejść ze szlaku i iść w prawo, po kamieniach ostro do góry. I tym sposobem, po ponad godzinnych poszukiwaniach SETKI, udało nam się pod nią dotrzeć. Poniżej nasza okrężna trasa:
Każdy z nas zaczął przyglądać się topo i analizować drogę. Przygotowaliśmy sprzęt i po jakichś 40 minutach towarzysz Dziku wystartował.
Poszedł jak burza 😊 aż do pewnego momentu…
Trochę problemu dało znalezienie stanowiska, gdyż na topo było opisane że należy szukać 2 spitow… Koniec końców, doszliśmy do tego, że należy zrobić stanowisko za pomocą właśnie tego jednego spita oraz z własnych zabawek. Cóż, nie należy do końca wierzyć temu co piszą. W końcu uczymy się całe życie a i tak nie do końca wiemy o wszystkim.
Kolejny Pjoter a na końcu JA.
Początek za IV nie sprawił problemu. Skała miała doskonałe tarcie i było się gdzie złapać. Największy problem stanowiły plecaki, gdyż mieliśmy je stanowczo za duże oraz ciężkie i z tego powodu dość mocno przeszkadzały.
Kolejnym etapem był trawers w lewo, wyceniony na IV. Nie przysporzył większych trudności, niemniej jednak należało przejść go bardzo czujnie, gdyż trzeba było zrobić porządny wykrok, by trafić do odpowiedniego stopnia. Następnym do przejścia był komin z wyceną III. Chyba najprzyjemniejsza część z całej przebytej przez nas drogi – dobre chwyty, porządne stopnie, świetne tarcie.
Na górze doskonałe miejsce na stanowisko – ogromna półka, na której można było sobie usiąść i przekąsić co nie co.
Niestety ale pogoda robiła się coraz gorsza. Nadciągały chmury i zaczął wiać wiatr. Oczywiście, w mojej głowie zaczęły się kłębić czarne myśli o burzy i ulewie…
Po odpoczynku, zaczęliśmy iść terenem z wyceną na I i II. Tutaj oprócz kruszyzny nie było żadnej filozofii. Stanowisko zrobiliśmy na „siodełku”.
Nie zwlekając dłużej ruszyliśmy w ostatni etap o wycenie II i III. Był on najdłuższy a zarazem najszybciej go przeszliśmy.
Po drodze spadło kilka kropel deszczu, dlatego postanowiliśmy iść w stronę Mylnej Przełęczy. Nie powiem, że był to fajny odcinek. Trzeba było bardzo uważać, gdyż trawa, po której schodziliśmy ostro w dół, była bardzo śliska.
Po dotarciu do Mylnej, troszkę mi ulżyło, gdyż widoczny był już znajomy rejon i w oddali widać było szlak ze Świnickiej Przełęczy.
Zejście prowadzi bardzo ostro w dół, po ruszających się kamieniach, więc żadna rewelacja – trzeba być przez cały czas czujnym.
Do szlaku szliśmy jakieś 2 godziny. I nagle zaczął padać okropny deszcz. Wszystko było mokre! Ogromnym plusem tego był fakt, że deszcz złapał nas dopiero w zasadzie na końcu, gdzie byliśmy już w miarę bezpieczni.
Poniżej trasa od Mylnej Przełęczy: