Do Brzezin dotarliśmy o 8:00 i ruszyliśmy przez las w stronę Murowańca. Zajęło nam to około 2 godzin. W schronisku zrobiliśmy przystanek i po około 40 minutach ruszyliśmy dalej, do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Pogoda nie rozpieszczała.Pierwszy postój zrobiliśmy przy Stawie, gdzie czekaliśmy na resztę ekipy.
W końcu doszliśmy do rozejścia szlaków i dalej – żółtym w stronę Skrajnego Granata.
Im wyżej, tym większa mgła i chmury. Nic nie było widać. Od razu przypomniał mi się wrześniowy wypad w Tatry Zachodnie, kiedy to widoczność była ograniczona do minimum i zgubiliśmy szlak…
Szlak w stronę Skrajnego Granatu ciągnie się dość długo i jego nachylenie jest dość spore. W niektórych momentach wymaga pomocy ze strony rąk, gdyż wspinamy się po skałach. Łańcuch (o ile dobrze pamiętam) jest tylko w dwóch miejscach.
Po mozolnej i nudnej drodze, gdzie nie raczyły się ukazać widoki, zaczęliśmy zbliżać się do wierzchołka Granatu. Aż tu nagle naszym oczom ukazał się Czarny Staw – jakież było zadowolenie z tego faktu.
Sporo śniegu było widocznego na drodze w stronę Przełęczy Krzyżne. Kilku turystów zawróciło, gdyż przejście bez raków budziło spore wątpliwości.
I to była ta najłatwiejsza część z naszej małej wyprawy.
Po drugim śniadaniu na Granacie, postanowiliśmy iść dalej, na Zadni Granat. Z daleka wyglądało to nieciekawie. Przejście granią, bez zabezpieczeń…
Jednak nie taki diabeł straszny jak go malują. Owszem, są ze dwa miejsca gdzie trzeba bardziej uważać i trzymać nerwy na wodzy, ale nie ma „tragedii”.
Z Zadniego Granatu, zaczęliśmy schodzić zielonym szlakiem w stronę Koziej Dolinki. Wejście tym szlakiem jest o wiele prostsze niż żółtym, na Skrajny Granat.
Od tego momentu pogoda znowu zaczęła płatać figle. Nic nie było widać.
Dopiero w rejonie Zmarzłego Stawu, można było zobaczyć jakieś widoki.
Droga powrotna okropnie się dłużyła. Tyle dobrego, że zaczęło świecić piękne Słoneczko.
Poniżej plan trasy:
Trasa bardzo fajna a z pewnością jeszcze fajniejsza przy bardziej sprzyjającej pogodzie.