W drogę wyruszyliśmy w nocy z poniedziałku na wtorek, by na miejsce dotrzeć o rozsądnej porze i by nie stracić dnia.
Początkowo plan był taki, by jechać w Alpy Zillertalskie a następnie w Otztalskie i tam pozostać. Jednakże pogoda w tych rejonach była fatalna, wobec czego należało zmienić plan. Sprzyjającą aurę znaleźliśmy w Alpach Julijskich i to był nasz cel.
Dzień 1: 18.07.2017 – Mangart 2.679 m n.p.m.
Postanowiliśmy na pierwszy „rzut” zrobić Mangart. Szczyt leżący na granicy pomiędzy Słowenią a Włochami. Jego wysokość to 2.679 m n.p.m. Trudno jednoznacznie jest mi określić ile na szczyt prowadzi szlaków (wydaje się że dwa), gdyż ich oznakowania pozostawiają wiele do życzenia…
Nasza trasa wyniosła około 5,5 km, a poniżej plan
Samochodem wyjechaliśmy na wysokość około 1.900 m, bardzo krętą, wąską, przepaścistą drogą, gdzie mijanka z innym autem jest wręcz niemożliwa. Mieliśmy to szczęście, że spotkało nas tylko jedno mijanie z osobówką.
Tuż przed 11:00 dotarliśmy na miejsce i postanowiliśmy choć na chwilę wypocząć po całonocnej podróży. Urządziliśmy sobie mały piknik na polanie, z cudownymi widokami na góry.
O 12:00 wyruszyliśmy w drogę.
Do szlaku doszliśmy drogą asfaltową jakieś 1,5 km. Widoki robiły się coraz ładniejsze a po naszej prawej stronie, stał ON – potężny Mangart. Jego ściana wydawała się pionowa i tam właśnie prowadziła via ferrata (o czym jeszcze do końca w tym momencie nie wiedzieliśmy).
Mangart w chmurze
Początkowo szlak prowadził delikatnie pod górę – można powiedzieć że był to odcinek „spacerowy”. Po jakimś czasie zaczęło się wchodzić na kamienisty teren. Od tego momentu polecam założenie kasku, gdyż istnieje duże prawdopodobieństwo oberwania kamieniem.
Doszliśmy do „przełęczy” i zaczęliśmy się zastanawiać którędy iść. Na szczyt były dwie drogi: łatwiejsza na lewo i trudniejsza via ferratą – w prawo. Nie zastanawiając się zbyt długo, padło na prawą stronę! Moja pierwsza ferrata, noc nieprzespana…cóż! Wyruszyliśmy przed siebie.
Widok z przełęczy pod Mangartem
Początek ferraty
Wrażenia cudowne, kosztowało mnie to trochę wysiłku gdyż cała nieprzespana noc w samochodzie zaczęła dawać we znaki, ale dałam radę i o dziwo im wyżej tym lepiej – jakbym miała więcej siły i energii. Być może adrenalina zaczęła działać.
Ekspozycja dość duża a najgorsze dla mnie były odcinki gdzie nie było zabezpieczeń (a takowych troszkę było) i przejście gdzie była otwarta przestrzeń.
Jednak, wrażenia były cudowne i gdybym miała to powtórzyć – nie wahałabym się tego zrobić.
Kolejna ściana do pokonania
Na szczyt dotarliśmy pełni energii (przynajmniej JA) około 15:45. Pozostaliśmy na nim jakąś godzinę. Każde z nas, postanowiło zrobić sobie małą drzemkę.
Z góry można podziwiać m.in. Jalovec czy też Mojstrovke (nasz kolejny cel).
Niestety chmury zaczęły przesłaniać widoki i zrobiło się biało i zimno. Trzeba było zacząć schodzić. Poszliśmy w drugą stronę czyli łatwiejszym szlakiem, prowadzącym po małych kamieniach. Widoczność była kiepska ale czym niżej tym oczywiście chmury zaczynały znikać. Ukazał się widok na Alpy leżące po stronie włoskiej – chociaż tyle 🙂
Zmęczeni ale szczęśliwi, dotarliśmy do parkingu około 19:00. Teraz pozostał nam zjazd „drogą śmierci” i dotarcie na kemping Vodenca w miejscowości Bovec.
Dotarcie do „bazy” zajęło nam jakieś 2 godziny, choć odcinek do przejechania był naprawdę stosunkowo mały (około 25 km) a to dlatego by nie przegrzać hamulców w samochodzie, robiliśmy co jakiś czas przerwy – kosztowało mnie to więcej stresu niż moja pierwsza w życiu ferrata!
Dzień 2: 19.07.2017 – źródło rzeki Soca i przełęcz Vršič
Ten dzień miał być przeznaczony na odpoczynek. Wybraliśmy się do źródła rzeki Soca, rzeki przepływająca przez Włochy i Słowenię, wypływającą właśnie z Alp Julijskich i uchodzącej do Zatoki Weneckiej koło Monfalcone. Jej długość to około 140 km. Stanowi ona centrum raftingu. Najpopularniejszy szlak ma 10 km długości i zaczyna się przy moście Log Čezsoški tuż obok wodospadu Boka a kończy w Trnovo ob Soči.
Od parkingu, wystarczy przejść krótką leśną ścieżką i już jesteśmy na miejscu. Tutaj pojawia się więcej ludzi, gdyż jest to trasa bardzo łatwo dostępna. Można zrobić sobie 20-kilometrowy spacer ścieżką edukacyjną „Soška pot”.
Jak dla mnie, to nie ma tam za bardzo co robić, gdyż preferuję wyższe partie ale jako odpoczynek przed kolejnym etapem wyprawy – jak najbardziej może być.
Zbliżało się wczesne popołudnie i trzeba było jakoś zagospodarować czas, wobec czego zatrzymaliśmy się w Trencie. Malownicza miejscowość oddalona o 6,5 km od parkingu przy źródle rzeki Soca. Tam zaczerpnęliśmy wiedzy w punkcie informacyjnym.
Postanowiliśmy udać się na przełęcz Vršič (1.611 m n.p.m.), z której wychodzi kilka szlaków na pobliskie szczyty (m.in. Prisojnik, Razor czy też Mojstrovke). Zrobiliśmy sobie piknik na pobliskiej polanie, gdyż autobus na przełęcz miał odjeżdżać dopiero za 2 godziny – stwierdziliśmy, że musimy oszczędzać hamulce w naszym pojeździe i nie bierzemy go na „ruską drogę”. Droga ta łączy miejscowości Kranjska Gora z Trentą. Została wybudowana w latach 1915-1916, jako strategiczny trakt wojskowy. Na całej długości jest 50 serpentyn!
Pogoda na chwilę się zepsuła, popadało i przeszła szybka burza, tak że nim weszliśmy do autobusu było już po i mogliśmy się cieszyć widokami i błękitnym niebem. Po jakichś 40 minutach dojechaliśmy na przełęcz. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, bo powrotny autobus jechał za godzinę, dlatego jak najszybciej przeszliśmy w miejsce które najbardziej nas interesowało. Był to „masyw” Prisojnika, na którym była naturalna płaskorzeźba twarzy kobiety – Ajdovska Deklica (Ajdovska Dziewica). Na żywo wygląda to bardzo intrygująco.
Ten dzień dał mi trochę popalić, takie szwendanie się (przynajmniej dla mnie), jest o wiele bardziej męczące niż chodzenie po górach.
Dzień 3: 20.07.2017 – Wysoki Kanin 2.587 m n.p.m.
Pobudka o 6:00, śniadanie i w drogę pod kolejkę w Bovcu. Wyjechaliśmy pierwszym kursem. 40 minutowa przejażdżka, 3 przepięcia za jedyne 14 euro (z AV)!
Już sam wyjazd robi wrażenie. Kolejka pociągnięta jest na konkretnej wysokości, nie wspominając już o przewyższeniu jakie pokonuje (około 1.700 m), dowozi nas na wysokość 2.200 m n.p.m.
Pierwsze wrażenie jest ogromne. Krajobraz niczym z Księżyca, brak roślinności, wody…, palące Słońce! Coś niesamowitego.
Droga ciągnie się bardzo. Pierwsze pniemy się do góry by za moment znowu przejść dołem. Wydaje się, że już będzie się zdobywać szczyt, ale wrażenie jest mylne gdyż należy przejść jeszcze długi odcinek „skalną doliną”, wśród kamyczków, po których bardzo ciężko się przemieszcza. Obowiązkowo należy mieć kask, gdyż w każdej chwili można „zjechać” po niestabilnym podłożu lub po prostu dostać kamieniem w głowę.
Godnym uwagi jest także zejście ze szlaku na Kanin i udanie się w stronę Prestreljenikovego okna. Stamtąd można się przejść ferratą. Niestety, nam nie udało się tam dotrzeć, ponieważ w drodze powrotnej zaczęła się psuć pogoda – nie było nic widać bo nadciągnęły chmury i po prostu darowaliśmy sobie tę atrakcję.
W końcu dochodzimy do przełęczy, skąd rozprzestrzenia się cudny widok na włoską część Alp. Z tego miejsca odbijamy w lewo i pniemy się ostro pod górę. Cały czas towarzyszy nam krajobraz księżycowy…
Od tego momentu idziemy granią. Ubezpieczeń praktycznie nie ma. W jednym miejscu, gdzie mamy do pokonania wąską część grani, ubezpieczenia były zerwane…i tak trochę odczułam niepokój. Od strony włoskiej, do dwóch miejsc dochodzą via ferraty, niemalże po płaskiej ścianie – robią wrażenie.
Po chwili znowu idziemy dołem, by po raz kolejny wspiąć się ku szczytowi. W końcu docieramy na miejsce – Wysoki Kanin 2.587 m n.p.m.. Można też iść dalej na Vrh Laške Planje (2.499 m n.p.m.), jakieś 20 minut drogi.
Na szczycie spędziliśmy jakieś 40 minut, szybkie zdjęcia by zdążyć przed nadciągającymi chmurami i zejście tą samą drogą do kolejki.
Trasa przeliczając ją w kilometrach nie jest długa ale wymagająca, dużo podejść i zejść, ogromna ilość malutkich kamieni spowalnia tempo zwłaszcza przy zejściu. Osoby z lękiem wysokości bądź wrażliwymi na ekspozycję, mogą mieć kłopot z przejściem. Jednak księżycowe widoki sprawiają wrażenie gdybyśmy znajdowali się na innej planecie.
Zmęczeni wróciliśmy do naszej bazy. Czekała na nas ostatnia noc. Następnego dnia mieliśmy się udać dalej…
c.d.n.