Dzień wcześniej, spotkaliśmy się w celu omówienia wyjścia. Od czwartku zrobił mi się w głowie plan, by spróbować zdobyć Rysy. Pomysł ten, spodobał się reszcie, jednak chyba każdy z nas nie wierzył do końca, że jest to realne.
Pogoda w sobotę była fatalna. Sprawdzając kamerki, nic nigdzie nie było widać oprócz mgły. Prognozy wskazywały jednak, że w niedzielę ma być słonecznie…
Po krótkiej dyskusji i wahaniach, zapadła decyzja – podejmujemy próbę pomimo tego, co było na zewnątrz.
Pobudka 2:30, wyjazd 3:00. I tak też się stało.
Na parkingu w Palenicy Białczańskiej byliśmy o 5:30. Pogoda nie zapowiadała się dobrze i pełni obaw wyruszyliśmy przed siebie.
Na samym początku trasy (na szlaku), pojawiło się kilka par świecących oczu. Były to oczy saren, które w ogóle się nie bały i minęliśmy je w odległości około 2 metrów – dziwne uczucie, dzikie (no, może nie do końca) zwierzęta i w dodatku tak blisko.
Trasy do Morskiego Oka nie trzeba opisywać – ciągnie się okropnie i nic poza tym, dlatego pominę ten fragment.
Przy schronisku byliśmy o godzinie 7:50. Zjedliśmy śniadanie, napiliśmy się gorącej herbaty i o 8:30 postanowiliśmy ruszać dalej. Pogoda nie była zbyt ciekawa, jednak po chwili zza chmur zaczęło ukazywać się piękne błękitne niebo, na którego tle pojawiły się wierzchołki gór. Bardzo ciekawy i intrygujący widok.
Już samo podejście do Czarnego Stawu pod Rysami było niemałym wyzwaniem. Chyba większość z nas tak ma, że jeśli zrobi się dłuższy postój, to na nowo trzeba „zatrybić”…
Zimowy szlak prowadzi tradycyjnie przez sam środek stawu, po czym rozpoczyna się walka o przetrwanie…walka z samym sobą, swoimi słabościami, wchodzimy ciągle pod górę, coraz wyżej i z coraz większym nachyleniem, aż praktycznie ściana robi się pionowa.
Ta walka trwała około 2,5 godzin. Mniej więcej w 2/3 trasy, śnieg robił się bardzo sypki i okropnie utrudniał wchodzenie. Z tego powodu zajęło nam to więcej czasu, gdyż trzeba było wyważyć każdy kolejny krok. Trzeba było bardzo uważać, by dobrze wbić kije aby nie zjechać w dół a to nie skończyłoby się dobrze. Nie wyobrażam sobie w tym miejscu zjazdu „niekontrolowanego”.
W końcu po 12:00 zobaczyłam „światełko w tunelu”, że zbliżamy się do końca. Już teraz nie ważne było, że nachylenie jest jeszcze większe. Ważne było to, że się prawie udało dotrwać i wygrać ze sobą. Jeszcze parę kroków i oczom ukazał się pierwszy wspaniały widok. Szlak skręcił w prawo a szczyt był już w zasięgu ręki. Do celu pozostało do pokonania kilkanaście metrów i parę łańcuchów. Ich przejście nie sprawiło żadnych trudności. Jeśli chodzi o ekspozycję, to nie jest ona aż tak duża – nie taki diabeł straszny, jak go opisują. Ludzie czasami za dużo mówią i potem nakręcamy sobie w głowie różne scenariusze. A prawda jest taka, że jeśli samemu się nie przekonamy, to nie będziemy wiedzieć.
Na szczyt dotarliśmy o 12:30. Przywitało nas piękne Słońce. Jakby czekało na nas, bo zaraz po zjedzeniu drugiego śniadania i zrobieniu zdjęć, zaczęły pojawiać się chmury, które przesłaniały widoki. Na szczycie było w sumie około 10 osób, więc warunki idealne.
Zdobycie Rysów, było dla mnie dużym przeżyciem. Świadomość tego, że jest się w najwyższym punkcie Polski (wyżej się nie da) i ta satysfakcja, że jednak się nie poddałam, że się udało, sprawiły że byłam ogromnie szczęśliwa i dumna z siebie. Bycie tam, było największą nagrodą za trudy i ryzyko wejścia.
Niestety, ale co dobre szybko się kończy. Nadciągnęły chmury i temperatura zaczęła opadać z powodu braku Słońca. Trzeba było się zbierać z powrotem.
Pierwszy etap nie był zbyt prosty, ponieważ trzeba było bardzo uważnie wbijać czekan i uważać by nie zjechać. Widoczność była bardzo kiepska. Po przejściu najgorszego odcinka sypkiego śniegu, postanowiliśmy zacząć (na tyle o ile) kontrolowany zjazd…cóż za frajda!!! Po drodze minęliśmy jeszcze kilka osób wchodzących pod górę.
I tak było praktycznie do samego Czarnego Stawu. Im niżej, tym pogoda zaczęła się poprawiać. W schronisku byliśmy o 15:40. Ludzi było sporo ale udało się nam znaleźć miejsce. Zjedliśmy coś ciepłego i o 16:30 zaczęliśmy zejście do parkingu, na którym byliśmy o 18:15.
Cóż mogę dodać. Trasa dla osób z bardzo dobrą kondycją, dość niebezpieczna z uwagi na duże nachylenie zbocza ale warta wysiłku, bo widoki – bezcenne i wynagradzają wszelkie poniesione trudy.
Już nie mogę się doczekać następnego razu.
Punkt początkowy | Palenica Białczańska 984 m n.p.m. |
Punkt końcowy | Rysy 2499 m n.p.m. |
Przewyższenia w metrach | 1515 |
Długość trasy w kilometrach | 25 |
Czas przejścia z odpoczynkami | 13 |
Łańcuchy, klamry | łańcuchy |
Przepaście | niewielkie |
Przejście granią | krótki odcinek |