Plan wycieczki tego dnia był następujący: przejazd w rejon wczorajszej ferraty i odnalezienie kolejnej, ukrytej gdzieś dalej w lesie. Zgodnie z przewodnikiem, czas dojścia miał wynieść nieco ponad godzinę, pod warunkiem odnalezienia miejsca startu (parkingu) i nie błądzenia po drodze, gdyż szlak nie był znakowany.
Dojechaliśmy do jakiegoś punktu i nie wiedzieliśmy co dalej. Po namyśle, wyruszyliśmy samochodem pod zakaz, drogą gruntową. Po drodze wjechaliśmy komuś między oborę, pomiędzy krowy, które dziwnie na nas patrzyły…
po kilkuset metrach rozsądek wygrał i zawróciliśmy do miejsca, gdzie początkowo było naszym startem. Tam pozostawiliśmy samochód i z powrotem poszliśmy pod górę. Minęliśmy stado znanych nam już krów i potem… zgubiliśmy szlak. Szliśmy i szliśmy, aż doszliśmy na jakiś szczyt (Dornkogel 1.336 m n.p.m.)!!!
Tam zatrzymaliśmy się na trochę i stwierdziliśmy że ferrata znajduje się na innej górze, w zupełnie innym kierunku. Najśmieszniejsze było to, że mapa została w Naszym domku. Mówi się trudno. Nacieszyliśmy się spokojem tam panującym i ładnymi widokami.
Żeby dzień nie do końca był zmarnowany, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy znanej nam z dnia poprzedniego ferracie. Nie mogłam się oprzeć i przeszłam ją jeszcze raz (14 minut).