Jeszcze dzień wcześniej plan wycieczki był zupełnie inny. Mieliśmy wybrać się na lodowiec Grossvnediger. Plany uległy zmianie dosłownie na 15 minut przed wyjazdem.
Wpadł mi do głowy nieco inny kierunek – Dolomity!
Z uwagi na to, że byliśmy przygotowani na austriacki lodowiec (mapy, przewodniki), musieliśmy się jeszcze wrócić po materiały dotyczące Dolomitów 😀
Z Żywca wyjechaliśmy ok. 17:00. Po drodze 3 godzinna drzemka w samochodzie na postoju w Austrii, potem małe zakupy wursta i dojazd ok. 14:00 na kemping Cortina w Cortinie ( http://www.campingcortina.it/Home.html ) Rozłożyliśmy namiot i postanowiliśmy się troszkę przejść.
Widoki cudowne. Wystarczyło wyjść troszkę poza kemping i było widać masyw Tofan. Podeszliśmy do tablicy informacyjnej aby zobaczyć co ciekawego oferuje okolica. Okazało się, że możemy zrobić sobie na rozgrzewkę mały spacer. Idąc lasem, czuliśmy się jakbyśmy byli w Beskidach 🙂 Zajął nam on ok. 2 godzin i muszę przyznać, że nie przespana noc związana z podróżą dała znać.
Po dotarciu do namiotu, przygotowaliśmy jedzenie i poszliśmy się położyć. Zaczęło padać… nawet nie wiem kiedy urwał mi się film.
Obudził mnie budzik o 5:45. Troszkę doleżeliśmy i o 6:30 zwarci i gotowi wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy w stronę miejscowości Pocol, gdyż tam znajdował się wjazd na parking położony 2.083 m n.p.m. (schronisko Rifugio Angelo Dibona).


O 7:30 rozpoczęliśmy trekking w stronę kolejnego schroniska Rifugio Camillo Giussani (2.600 m n.p.m.).
Szlak nie jest zbytnio wymagający technicznie. Owszem, nabiera się wysokości, gdyż mamy do pokonania 517 m przewyższenia, ale nie jest źle. Dojście zajęło nam ok. 1 godz. 30 minut z przerwą na śniadanie.





Widokowo to cudna trasa. Cały czas mamy w zasięgu ręki masywy Tofan. Dolomity w różnej porze dnia inaczej wyglądają – jest to niesamowite.
Przy schronisku zrobiliśmy sobie małą przerwę. Sprawdziłam mapę wraz z przewodnikiem i rozpoczęliśmy wędrówkę w stronę Tofany di Rozes.

Początkowo szliśmy czerwono-niebieskim szlakiem, trawersując masyw – fragment bez problemów zarówno technicznych jak i orientacyjnych. W pewnym momencie szlaki zaczęły się rozdzielać. Oczywiście, pewna swoich umiejętności orientacyjnych, stwierdziłam że musimy iść czerwonym…


I tak sobie szliśmy szlakiem, cały czas trawersując Tofanę i podziwiając fenomenalne widoki.


W pewnym momencie dotarliśmy do miejsca, gdzie kończy się ferrata Lipella (tak mi się przynajmniej wydawało) i zaczęliśmy trawers Tofany z drugiej strony. Nagle szlak się skończył… Zaczęliśmy się zastanawiać co dalej, skoro to normalna droga na górę. Spojrzałam do góry i zobaczyłam początek drugiego etapu ferraty 😀
Ależ było nasze rozczarowanie – nie mieliśmy ze sobą sprzętu i musieliśmy się wrócić. Doszliśmy do wniosku, że jednak ten niebieski szlak był drogą normalną. Trochę nas to zdemotywowało, gdyż nadłożyliśmy około godziny aby wrócić do punktu, w którym szlaki się rozdzielały.
Postanowiliśmy się nie poddawać a że nie było późno rozpoczęliśmy wejście ostro pod górę, po strasznym piargu. W zasadzie nie było tam wyznaczonego szlaku , każdy szedł jak chciał.
Dało nam to popalić z uwagi na ostre podejście i wysoką temperaturę powietrza.
O 13:30 stanęliśmy na szczycie Tofany di Rozes (3.225 m n.p.m.).

Widoki niesamowite. Dolomity znowu przybrały inny wizerunek. Na górze dość mocno wiało, dlatego postanowiliśmy nie siedzieć zbyt długo i rozpoczęliśmy schodzenie. Trochę mnie to przeraziło, gdyż było naprawdę stromo w niektórych momentach a piargi niczego nie ułatwiały. Taka mała uwaga – kije obowiązkowo! Nam ich zabrakło 😉
Zejście do schroniska zajęło nam około godziny. Tam zrobiliśmy sobie małą przerwę na konserwę.
Zejście od schroniska do „Dibony” nie przysporzyło już żadnych problemów. Na parking dotarliśmy ok. 16:20 🙂