Nasz wyjazd nastawiony był typowo na via ferraty. I tak też się stało. Tym razem nie polowaliśmy na 3 czy 4-tysięcznik ale właśnie na odrobinę adrenaliny związanej ze „wspinaniem się”.
Nasz pierwszy cel, „urodził się” podczas jazdy. Przeglądając przewodnik, natrafiliśmy na dość interesującą ferratę w rejonie Hohe Wand (alpy Gutensteinskie) w miejscowości Oberhoflein. Trudności według najpopularniejszej austryjackiej skali wynosiły C-D I+, co oznacza trudno/bardzo trudno z elementami wspinaczki (odcinki nieubezpieczone).
Miałam troszkę mieszane uczucia, ale z drugiej strony… dlaczego nie spróbować, przecież po to tutaj jedziemy.
Około 11:00 dotarliśmy na miejsce startu. Teraz czekało nas przejście pod ferratę Wildenauersteig.
Dojście zajęło nam ponad godzinę. Szlak robił się coraz bardziej stromy. W pewnym momencie doszliśmy do miejsca, gdzie można było podziwiać pierwszy interesujący widok (zupełnie jak Sokolica).
Tam zrobiliśmy mały odpoczynek na konsumpcję, po czym poszliśmy dalej. Znowu weszliśmy w głąb lasu. Następnie odbiliśmy z czerwonego szlaku w lewo. Przechodziliśmy pod ogromną ścianą, na której widać wytyczone drogi wspinaczkowe dla prawdziwych wspinaczy.
Po jakimś czasie doszliśmy do miejsca startu. I tutaj zaczęłam mieć ogromną wątpliwość czy iść dalej, czy dam radę psychicznie – duża ekspozycja i przede wszystkim brak stabilnego zabezpieczenia w postaci liny.
Po chwili, nie było już odwrotu. Zaczęliśmy wchodzenie po pierwszych klamrach. Ojjj dało mi to popalić. Duże odległości pomiędzy jedną a drugą klamrą i brak możliwości stabilnego przypięcia. Niejednokrotnie brakowało lonży. Całe szczęście, że długość moich nóg pozwoliła mi na to, że mogłam dosięgnąć kolejnych klamer.
Widok w dół, zapierał dech w piersiach.
W zasadzie, to były 3 miejsca, gdzie było ciężko zarówno psychicznie jak i fizycznie. Gdyby nie to, że (całe szczęście) zabraliśmy ze sobą pętle, to nie wiem co by było.
Po jakimś nieokreślonym czasie, doszliśmy do wyczekiwanej jamy. Faktycznie, było dość wąsko a pod koniec trzeba było zdjąć plecak by przejść dalej.
Ostatnim etapem przejścia, była pionowa, płaska ściana z klamrami (duży rozstaw klamer pomiędzy sobą), gdzie trzeba było się znowu nakombinować by przejść do góry.
Nawet nie mierzyłam czasu przejścia ferraty ale wrażenia były fenomenalne.
Trochę zmęczeni ale szczęśliwi dotarliśmy cali i zdrowi na koniec farraty. Czekało nas teraz strome zejście lasem do samochodu i przejazd do miejscowości Langenwang, oddalonej ponad 50 km.