Ostatni dzień. Szkoda. Pomysł zrodził się rano. Łatwy dojazd a autostrady A2 (Seebenstein), następnie drogą krajową B54 do Gleissenfeld prosto na parking przy alei Lindenallee.
W oddali, naszym oczom ukazała się stroma ściana, na szczycie której widać było jakieś ruiny. Nie zwlekając, poszliśmy ostro pod górę, ścieżką przez las do początku ferraty. Zajęło nam to około 30-40 minut. No i pojawiła się tabliczka z informacją o początku ferraty Pittentaler Steig-nie dla amatorów, co znowu zasiało ziarno niepewności (z resztą ciężko byłoby nie zauważyć lichej drabinki…).
Damska część (czyli także JA), zaczęła się mocno zastanawiać czy iść dalej. Nie wiedziałam co robić, gdyż ten widok i wycena C-D przerażał mnie.
Odpoczęliśmy trochę i… raz się żyje. Po drabince pionowo do góry, następnie zabezpieczonym żlebem w postaci liny i gdzie nie gdzie klamer. Następnie przejście w lewo i wykonanie eksponowanego trawersu (super uczucie). Znowu wychodzi się pionowo w górę. Wszystko pod nami było takkie malutkie 🙂 widoki fantastyczne i to uczucie, że pod nami jest pusto!
Warto było. Jeszcze nigdy nie przeżyłam takich wielkich emocji.
Na samej górze zastaliśmy ruiny zamku pochodzącego z XIX wieku, który upamiętnia najazdy Tureckie.
Widok z góry był piękny, można by było tam zostać i patrzeć. Niestety, trzeba było ruszyć na dół. Oznaczało to, że przygoda się zakończyła.
Ale zakończenie było doskonałe!!!