Archiwa tagu: tatry

14.08.2017 I część Orlej Perci (Brzeziny-Zawrat-Kozi Wierch-Żleb Kulczyńskiego-Brzeziny)

Godne pochwały jest to, że w Murowańcu byliśmy już o 6 rano! Oczywiście startowaliśmy z Brzezin. Samo dojście do schroniska zajęło nam 1 godzinę i 35 minut, co uważam za bardzo dobry czas. Zatrzymaliśmy się tam na śniadanie i wyruszyliśmy dalej bo zaczęło się zbierać coraz więcej ludzi.

Na przełęcz Zawrat, zawitaliśmy parę minut po 8. Byliśmy bardzo ciekawi drogi letniej, gdyż nie mieliśmy okazji w lecie iść tamtędy. Szlak zimowy przebiega w zupełnie innym miejscu, całkiem w żlebie, bardziej po prawej stronie. Wyobrażaliśmy go sobie całkiem inaczej. Skały są bardzo wyślizgane, dlatego trzeba uważać – kolejny raz zalecam ochronę głowy!

Nad szczytami zaczęły zbierać się chmury, co nas trochę zasmuciło. Co jakiś czas robiło się okno pogodowe ale nie było 100% widoczności.

Po krótkim wytchnieniu ruszyliśmy dalej. Ludzi zbierało się coraz więcej, szczególnie dochodzących od Doliny Pięciu Stawów. Część z nich udawała się na Świnicę a reszta na Orlą Perć.

Ruch odbywał się w miarę płynnie, choć na pierwszych łańcuchach zrobił się zator (Zmarzła Przełączka Wyżna). Musieliśmy czekać kilka minut aż grupka młodych ludzi przeszła pierwszy trudniejszy odcinek. Potem szło w miarę płynnie, gdyż postanowiliśmy ich wyprzedzić. I tak pięknie sobie było, aż do drabinki przy Koziej Przełęczy.

Oto widoki, które mieliśmy okazję oglądać „po drodze”:

Tutaj odbył się przymusowy, około 20-minutowy odpoczynek. Nie wiem czy to dobrze czy też nie, ale nie odczuwałam żadnych emocji, żadnego strachu – nic kompletnie. Może małą radość, że przede mną jest do pokonania coś ciekawego…

Drabinka

Reasumując – drabinka nie była dla mnie w żaden sposób straszna, ale to moje odczucie i moja ocena, która wedle każdego jest inna i należy o tym pamiętać czytając jakiekolwiek opisy czy to w internecie czy też w przewodniku.

Widok na Kozią Przełęcz

Od Koziej Przełęczy szło dość płynnie aż do momentu, gdzie przechodzimy kawałek granią Kozich Czub. Tam napotkaliśmy grupę z przewodnikiem, która z całym sprzętem do asekuracji (uprząż, lonże i liny), wchodziła w końcowy etap wejścia na Kozi Wierch. Zatrzymało nas to znowu na jakieś 20 minut. Chmury zaczęły przesłaniać wszystko, tak że nawet nie było zbytnio czego podziwiać.

W końcu ruszyło. Troszkę wspinania przy pomocy łańcuchów i klamer aż udało się dojść do Koziego Wierchu. Ukazał się nawet widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich!

Widoki z Koziego Wierchu

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie, po czym kontynuowaliśmy dalszą drogę czerwonym szlakiem. Myśleliśmy, że ten odcinek jest bardziej wymagający – a tu nie! Troszkę rozczarowanie, gdyż byliśmy nastawieni na dalsze, ciekawe przejście. W końcu szlak odbił w lewo i doszliśmy do Żlebu Kulczyńskiego. Większość osób szła na Granaty, także w żlebie nie było „tłoczno”. Początkowy etap zejścia nie jest ubezpieczony a kamienie są dość śliskie. Byłoby ciężko podczas opadów. Oprócz obślizgłych kamieni, nie ma tam niczego strasznego (według mnie).

Po jakimś czasie doszliśmy do Koziej Dolinki a stamtąd już nad Staw i do schroniska. Po drodze wyobrażaliśmy sobie, co będziemy tam jeść…ale nasze miny zrzedły, jak zobaczyliśmy kolejkę do bufetu z jednej strony i do WC z drugiej…

Nie tracąc czas poszliśmy do parkingu. Zajęło nam to 1 godzinę i 10 minut.

Reasumując: jeszcze jakiś czas temu okropnie bałam się tego odcinka. Jednak po jego przejściu, stwierdzam, że to wszytko jest  trochę „ubarwione”. Oczywiście jak już wspomniałam wielokrotnie, każdy ocenia według siebie i należy to pamiętać! 100% prawdą jest też to, że należy się przełamywać, wszystko siedzi w naszej głowie. Jeszcze rok temu bałam się wejść na Przełęcz Krzyżne od Doliny Pięciu Stawów Polskich! Było to dla mnie straszne przeżycie, a teraz….całkowicie zmieniło się moje podejście do mojego przezwyciężonego strachu. Żeby była jasność, wątpliwości i niepewność są zawsze i chyba ktoś nienormalny ich nie ma! Ale nie ma rzeczy niemożliwych!